Dariusz - odkrywca

piątek, 27 lutego 2009
Od dłuższego czasu mam do czynienia, a wraz ze mną i Wy, z przerażającym faktem. Gro dziennikarzy, publicystów, komentatorów, krótko mówiąc ludzi żyjących z komentowania wydarzeń bieżących za pośrednictwem słów i obrazów mają niesmaczny zwyczaj szufladkowania ludzi na pokolenia. Mamy więc rodzime pokolenie Jana Pawła II (zwane po prostu JP2, niczym kolejny rewelacyjny format komputerowego zapisu danych), globalne pokolenie MP3, czy japońskie pokolenie Playstation. Gdybym miał wymieniać dalej wszystkie te "pokoleniowe" eufemizmy, to odpiłowalibyście sobie nogi z nudów. Pójdę i ja tym tropem, ustanawiając i rozgłaszając moje nowe odkrycie. Nie tyle co pokolenie, co cud i owoc teorii Darwina, nowy gatunek homo sapiens. Łacińskie nazewnictwo pominę - szczerze mówiąc jedyna łacina, jaką znam to, albo ta z kart sienkiewiczowskiej trylogii, albo kuchenna, której z reguły (przynajmniej ostatnio) nie stosuję. A już na pewno nie w słowie pisanym. Anglicy mimo, że jak już wspominałem niejednokrotnie są dziwną nacją, mają na tych o których myślę ciekawe sformułowanie petrol heads, ichniejszy odpowiednik naszych moto-maniaków.
Kim są więc Ci, za odkrycie których nie doczekam się zapewne Nobla, czy nawet Pulitzera? Są to totalni maniacy. Kobiety i mężczyźni, w których żyłach płynie jeśli nie czysta benzyna, to przynajmniej spora jej domieszka. Ludzi tacy jak Enzo Ferrari, który z miłości do pędu i zwycięstw stworzył nie tylko markę supersamochodów, które w wyuzdanych "mokrych" snach milionów nastolatków, niebiezpiecznie blisko ocierają się o obdarzone dużym biustem i boską urodą kobiety, ale i całą filozofię życia. Jak Ferdinand Porsche, któremu w stworzeniu marki, sprzedającej samochody, których wygląd od 30 lat zmienił się mniej, niż ja po jednej nocy, a i tak jest najmocniejszą na europejskim rynku, nie przeszkodziła nawet odsiadka w więzieniu. Nie mówię tu tylko o tuzach i artystach, twórcach motoryzacyjnych, bo lista tychże byłaby tak długa jak książka telefoniczna przynajmniej trzech stanów w USA, a nazwiska geniuszy kierownicy takich jak: Mario Andretti, Danny Sullivan, Michele Alboreto, Marian Bublewicz, Carlos Sainz, czy Michael Schumacher to po prostu kolejne jej pozycje. Mówię tu także o tych wszystkich, którzy nie śpiesząc się nigdzie, a widząc kawałek pustej drogi, łapią mandat za przekroczenie prędkości - jak ja w poniedziałek. Mówię tu o tych, którzy w każdym samochodzie potrafią odnaleźć coś fascynującego.
Samochody możemy dzielić, tak jak to robią przedstawiciele jury konkursu Car Of The Year na segmenty, czy klasy. Daleko jednak praktyczniejszy jest podział wedle gustu. Na supersamochody, czyli sam szczyt listy "wannabuy", bardzo dobre, dobre, przeciętne, kiepskie, nieudane i totalnie zrąbane. I rzecz jasna dodatkowa kategoria na samym dole, to Dacia Logan. Jechałem przynajmniej jednym przedstawicielem, każdej z powyżej wymienionych grup.
Supersamochody, to dla mnie maszyny pokroju Nissana GT-R. Ale o nim mówiłem już tyle, że jeśli znów bym zaczął wychwalać go pod niebiosa, to Japan Motors, czyli polski dystrybutor tego pojazdu musiałby wciągnąć mnie, na listę płac. Do tej grupy należą też maszyny budowane przez zapaleńców, by rozbijać się nimi z prędkościami bliskimi tej, w której Enterprise ze Star Treka wykonywał skok w nadprzestrzeń. Moja fascynacja takimi jednostkami zaczęła się w 2006 roku, gdy po raz pierwszy wsiadłem za kółko profesjonalnie przygotowanej maszyny, która została zbudowana po to, by dać jak najlepsze czasy przejazdów na torach wyścigowych. Budżet budowy tego monstrum był kosmiczny, a załączniki, które FIA rokrocznie wydaje do regulaminów, były ostatnią rzeczą, która była brana pod uwagę przy powstawaniu tego pojazdu. Nadwozie pochodziło od BMW E36 , a silnik V8 który wytwarzał prawie 740KM był dziełem szalonych brytyjczyków z dwiema turbosprężarkami i ...gaźnikiem. Przy tym auto waży równo tonę. Gdy wsiadłem do niego powiem szczerze, czułem się conajmniej nietypowo. Od asfaltu dzieliła mnie warstwa stali i powietrza - o łącznej grubości złożonej gazety. Ale takiej z dnia powszedniego, a nie z weekendu, gdy dodają program telewizyjny i reklamy z marketów. Fotele i klatka bezpieczeństwa, wymuszały na mnie pozycję, o której jeśli powiedziałbym wygodna, to byłoby mniej więcej taką prawdą, jak to że Margaret Thatcher, ma opinię wyuzdanej figlarki. Było koszmarnie niewygodnie, a w trakcie jazdy sztywne zawieszenie pozwalało odczuwać nie tylko nierówności asfaltu, ale i różnice w budowie geologicznej regionu toru. Ale sam fakt istnienia takich pojazdów jest niesamowity. A przejażdżka, którymś z nich to już najwyższy chyba stopnień fascynującej niesamowitości.
Nowe Maserati Quttroporte S jest samochodem bardzo dobrym. Nie prowadziłem nigdy tego samochodu, a jedynie zajmowałem miejsce na tylnej jego kanapie podczas półtoragodzinnej przejażdżki po Apeninach Modeńskich i powiem szczerze, że bawiłem się świetnie. Pławiłem się w ręcznie robionym luksusie, który bez trudu mógłby mnie wieźć 280 km/h, gdybym zechciał. Silnik brzmiał po prostu bosko, a auto cudownie uciekało tyłem na każdym z ostrzej przebytych zakrętów. Nie dziwi mnie, że prezydent Włoch Giorgio Napolitano ustanowił ów pojazd, swą oficjalną limuzyną reprezentacyjną. Całe to auto jest po prostu niesamowite - od wyuzdanego grilla z charakterystycznym trójzębem z przodu, przez wielkie 4,7 litrowe V8, niesamowite wnętrze, po niebywale seksowny tył pojazdu. Jednak jest jedno ale - to auto przez swą niezaprzeczalną praktyczność chciałoby się mieć na codzień. Ale, by je kupić w tej chwili, musiałbym przynajmniej od dziesięciu lat trudnić się przemytem narkotyków i wieść ascetycznie oszczędny tryb życia.
Autem niewątpliwie dobrym jest Jaguar XJ6 Mk III. Auto ma wiele zalet - smukłą, klasyczną i ponadczasową linię nadwozia, dobry i niezawodny rzędowy silnik 4.2 litra, wnętrze z niebanalną atmosferą luksusu, a do tego przystępną cenę. Sami musicie przyznać, że 10 000 PLN, za najbardziej rozpoznawalny brytyjski samochód luksusowy (co prawda z 1985 roku, ale w doskonałym stanie) to nie jest dużo. Uwielbiam nim jeździć i przyznam się szczerze, że z nieukrywaną przyjemnością pożyczam je od swojego kolegi na bliższe i dalsze wojaże. Irytuje mnie w tym aucie to, że podczas pokonywania zakrętów trzeba mocno trzymać się kierownicy, bo fotele nie dają absolutnie żadnego trzymania. Wkurza mnie idea obklejenia pięknych zderzaków ordynarną gumą, czy manewry znane z starych TIRów, przy zmienianiu biegów. Zupełnie zaś, nie do przyjęcia jest fakt, że lewa noga boli jak cholera, po każdej przejażdżce - sprzęgło pracuje z takimi oporami, jak nie przyrównując mózg Joli Rutowicz, gdy ma ona wykonać więcej niż jedną operację na raz. Jednakże w tym aucie niesamowite są reakcje innych osób na drodze. Wszystkie bardzo sympatyczne i pozytywnie nastrajające. Może nie pełne zachwytu, ale na pewno pełne zaciekawienia.
Land Rover Discovery jest nie ukrywam przeciętnym pojazdem. Domyślam się, że w przeciągu 24 godzin od opublikowania tych słów, przed moim domem stoczy się regularna bitwa między dwiema czeredami płatnych zabójców. Jedną wynajętą przez fabrykę z przedmieść Solihull, a drugą przez fanatyków ich produktów. Będą się mordowali o moją głowę. Zdaje się sprawę, że auto czerpie garściami z niezniszczalnego Defendera, a także z komfortowego Range Rovera. Świadom jestem, że to auto łączy komfort codziennego użytkowania z niesamowitymi wręcz własnościami terenowymi, ale to prostu średniak, przeciętniak świata czterech kółek. Człowiek, który jest moim sąsiadem (niedosłowym - ma po prostu domek na działce obok mnie) ma Discovery z 93 roku o dwuipółlitrowym dieslu, którym zrobiłem setki kilometrów po bieszczadzkich bezdrożach. Parę razy zdarzyło mi się nawet pokonać tym autem trasę, do rodzimych mu Katowic, moge więc powiedzieć, że jest to auto, które znam. Łączy ono dwa przeciwległe bieguny odczuć związanych z motoryzacją. Idąc za prawami matematyki - czyni to zeń przeciętniaka. Prawo średniej arytmetycznej, czy czegoś w tym stylu. Gdy zabieram kogoś tym autem w teren, prócz głośnego klekotu silnika towarzyszy mi paniczny krzyk "zwolnij!" - raz nawet zostałem uderzony w ramię, czemu towarzyszył okrzyk "wolniej do cholery!". Z drugiej strony, gdy jadę tym samochodem po normalnej drodze to mam nieodpartą chęć wysiąść zeń i go pchać, by jechał choć troszkę szybciej. Niesamowite w tym aucie, nie są skrajne emocje jakie on wywołuje, czy fenomalny wykrzyż. Niesamowite są jego fotele, a konkretniej derma (?) z której zrobiono siedziska i oparcie - konserwatywnie zielona o powtórzonym w nieskończoność logo Land Rovera. Po prostu tworzy swoiski klimat.
Kiepskim autem jest Skoda Fabia Combi. W końcówce sierpnia (bodajże) zeszłego roku wybrałem się wersją 1.9 TDi, wraz z Emilem (jakie to oczywiste i łatwe do odgadnięcia) na spóźniony urlop. Cztery dni nad Bałtykiem w pobliżu malowniczych klifów wyspy Møn. Potwierdziłem w ten sposób stwierdzenie, że prawdziwy mężczyzna sika do umywalki i nie jeździ Skodą. Skoda, to auto dla przedstawicieli handlowych, a to z całą pewnością nie są normalni ludzie. Pomijam fakt, czy zdarza mi się omijać pisuary i muszle klozetowe - nie o tym tu mowa, ale Skodę wziąłbym chyba tylko jako służbowy samochód (prócz nowego Superb - koniecznie w wersji 3.6 V6). Fabia wygląda pokracznie, a silniki z 1.9 TDi są hmm... conajmniej archaiczne (a ja dzisiaj wyrażam myśli w bardzo delikatny sposób). Do szewskiej pasji zaś, doprowadza mnie fakt, że auto jest wysokie i tak niesamowicie praktyczne i wielofunkcyjne. Do pełni szczęścia brakuje tutaj tylko masażu stóp i kostkarki do lodu. Jednak niesamowite jest to, że w cholernie denerwujacym samochodzie, da się bez zmęczenia (ale i bez godności) przejechać zasięg jednego pełnego baku.
SsangYong Rexton II jest autem tragicznie nieudanym. Aby nie wchodzić za bardzo w szczegóły tego, jak bardzo jest tragiczny powiem, że to typowy koreański samochód - jest dokładnie taki, jak pozostałe rzeczy z kraju rządzony przez Lee Myung-baka. Z każdą chwilą użytkowania przekonuje Was, że jest zrobione z wafli ryżowych i papierowych podobizn Mao Tse Tunga, które chińczycy zanieśli na makulaturę. W środku jest topornie, silnik jest tak głośny, że słuch traci się po 3 minutach, a do tego auto jest mułowate, a przy tym tak wielkie, że wyczucie jego gabarytów zajmuje miesiąc. No i do tego jego fenomenalna niezawodność - w przeciągu 16 dni, w których był on w moich i Emila rękach, dwa razy był w serwisie. Raz zaciął się system HDC i to w pozycji załączonej, a za drugim razem, maksymalnie rozkręcone podgrzewanie foteli nie chciało się po prostu wyłączyć. Krótko mówiąc rozpacz i tragedia, ale... niesamowite jest to, że koreańczycy nie narzucają idiotycznych ograniczeń. Da się oglądać TV, nawet w trakcie jazdy, dzięki tunerowi Kenwooda, nie ma żadnych wyłączających się systemów, które nieomal chcą Cię porazić prądem, gdy jesteś tak druny, żeby je załączyć.
Żeby kupić, użytkować i nie chować się ze wstydu, Tatrę 613 trzeba być psychopatą. To auto jest kompletnym niewypałem, nawet gdy weźmiemy pod uwagę czas i miejsce jej powstania. Bo to, że auto o którym mowa to mój rówieśnik i pochodzi z Koprzywnicy, która podówczas leżała w Czechosłowacji, nie tłumaczy totalnej absurdalności tej konstrukcji. Samochód prowadzi się, tak dobrze piszę - prowadzi się, bez żadnych dalszych pozytywnych, ani negatywnych przymiotników, do 50 km/h - to co następuje potem, to istny survival. Pojazd myszkuje po całej drodze, a utrzymanie kursu na wprost jest mniej więcej tak łatwe, jak operacja na otwartym sercu. Pedały wymagają nie tyle co sporo siły do ich obsługi, ale nieomal muskulatury Pudziana, a skrzynia biegów zrewidowała moje wyobrażenia znaczenia słowa toporność obsługi. Chwile, gdy auto pracuje równo na wszystkich ośmiu cylindrach, są tak rzadkie i godne odnotowania, jak trafny pomysł polskich polityków. Można pokrótce powiedzieć, że jest to coś, co przypomina siermiężną kupę amstaffa Waszych sąsiadów, która po wydaleniu i rozdeptaniu dostała kół i żyje własnym życiem. Ale... to auto jest po prostu niesamowite w swojej brzydocie, choć przyznam się, że są lepsze i mniej uwłaczające godności metody osiągnięcia przydomka Pan Samochodzik.
No i pozostała nam gwiazda - Dacia Logan, która jest jak już wiecie najgorszym autem pod słońcem. Jedyne zastosowanie tego pojazdu, to karanie ludzkiej głupoty. Chociaż nie potrafię odnaleźć tych, których należałoby tak ostro karać. Nawet goście w poliestrowych garniturach, czytelnicy Faktu i wyborcy PiSu nie zasługują na taką karę. Jedynym rozsądnym odbiorcą tego samochodu są Macedończycy. Oni przyjmą te auta z radością i entuzjazmem, ale nie oszukujmy się! To przecież nacja pasterzy, którzy sypiają z kozami i wybijają się wzajemnie. Ktoś kto ma tak piękny kraj i tak mocne predyspozycje do stania się liderem Bałkanów i nic z tym nie robi, woląc wpierw zatłuc sąsiada, a potem przespać się z jego kozą, w pełni na to zasługuje. Choć przyznam się szczerze, że to najmniej humanitarny sposób karania. Bardziej ludzkie jest bombardowanie, przy użyciu bomb kasetowych, czy oglądanie programów Ewy Drzyzgi. Usilnie próbowałem znaleźć coś niesamowitego w tym samochodzie i nic! Jeździłem nim, siedziałem w nim godzinami, zmieniłem w nim koło, a nawet zaglądałem pod dywaniki i próbowałem wleźć do bagażnika. Nie potrafię. Po prostu nie potrafię. Porażka.
Cała moja błyskotliwa teoria i odnalezienie, odkrycie nowej ewolucji homo sapiens wzięła w łeb... Druzgocząca porażka. A wszystko to przez Francuzów i Rumunów. Takie okrucieństwo, nie może pozostać bezkarnym! Trzeba ich ukarać - nie chodzi tu nawet o uczucie wstydu, które jak cierń tkwi w każdym posiadaczu Dacii Logan, tu chodzi o coś więcej. O zrujnowanie mojej teorii, koncepcji - a to już przyznacie sami jest doprawdy nieludzkie. Sugeruję, by Francja została rozszabrowana pomiędzy państwa ościenne, a jej ludność rozstrzelana. Bo przyznajcie sami - nie przydali się nam do niczego. Postawili wieżę Eiffla, dali nowojorczykom Statuę Wolności i zrobili Renault 5. A potem było już gorzej - Zidane, Chirac, Renault Thalia. No i teraz to. Dacia Logan! To chyba wystarczające argumenty "za", nieprawdaż?
Co do Rumunii - zostawmy ich po prostu samym sobie. Ich inflacja wkrótce osiągnie siedmiocyfrową wartość i będziemy mogli wylicytować sobie ten kawałek południowo-wschodniej Europy na eBay. Od 1 euro.
Wielkich myśli nie można niszczyć. Zwłaszcza w tak nieludzki sposób, jak produkcja Dacii Logan!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz