Wiecie jak wielu ludzi ulega czarowi Czarnego Lądu? Od cholery, albo i jeszcze więcej. 90% z nich to tzw. klasa nowobogackich - czyli wszyscy dorobkiewicze ostatnich czasów, którzy za nic mają romantyzm Afryki, a kręci ich pseudo przepych tunezyjskich hoteli, w których ostatnimi czasy modna stała się mowa rosyjska. Pozostali to znudzeni wszystkim poszukiwacze przygód wybierający się na safari, albo też nawiedzeni misjonarze. Zdecydowanie wszystkim tym grupom mówię NIE! Powiedziałbym kilka dosadniejszych słów, ale się powstrzymam, bo staram się nie kląć. Choć nie zawsze mi to rzecz jasna wychodzi.
Uległem również czarowi Czarnego Lądu. Prawda jest taka, że w Tunezji to już byłem i zbyt wiele stamtąd nie pamiętam, a jednak szczerze mówiąc mam ochotę na troszkę ambitniejsze podróże po Afryce, aniżeli wyścig wózkiem golfowym dookoła resortu. I tak ostatnio grzebiąc po internecie odnalazłem ciekawe imprezy. Pierwsza z nich, to
Budapest-Bamako czyli węgierski rajd samochodowy do Afryki, w którym uczestnicy są podzieleni na dwie kategorie - rajdową i amatorską. Można sobie śmignąć z stolicy Madziarów, aż do stolicy Mali. Wpisowe w pierwszej kategorii waha się między 1 000, a 1 600 euro, zaś w drugiej od 100 do 400 euro papierków. Rajd ma charakter profesjonalny i czysto komercyjny, ale jest bardzo ciekawą alternatywą dla Dakaru, który nie dość, że zabrano z Afryki, to jeszcze w dodatku skupia głównie obrzydliwie bogatych ludzi. Drugą z nich jest wymyślony przez brytyjczyków
Plymouth-Banjul gdzie psychopaci startują autami za maksymalnie 100 funtów, w które zainwestowano maksymalnie 15 funtów. Tutaj impreza jest amatorska - zero wsparcia od organizatorów, jedynie gwarancja dobrej zabawy, względnego bezpieczeństwa no i to, że cały dochód z rajdu idzie na cele charytatywne.
Siedzę wraz z przyjaciółmi i myślę, aż pojawił się koncept. A może by zorganizować imprezę Łódź-Libreville? Od dawna marzy nam się wyprawa samochodami do Afryki. Ale nie na maksa zmodyfikowanymi terenówkami, które po prostu połykają trudności bez trudu, a samochodami, których nikt nie podejrzewałby o to, że dadzą radę dojechać z Łodzi do Sieradza, a co dopiero tu mówić o dotarciu do stolicy Gabonu?
Zaczynamy wszystko organizować. Bardzo powoli i metodycznie. Start? Lipiec 2010. W obecnej chwili jesteśmy w trakcie zakładania stowarzyszenia. Mamy 15 osób, które stanowiły będą komitet założycielski, a początkujący adept prawa, który jest jednym z nas tworzy w bólach i mękach statut. Wszystko po to, by uzyskać osobowość prawną, która pozwoli nam na uzyskanie sponsorów - chcemy nie tylko zrealizować swoje marzenie, ale i wesprzeć swoją jazdą i zabawą którąś z fundacji charytatywnych, które naprawdę dużo robią dla ludzi. Gdy wreszcie założymy stowarzyszenie, chcemy na spokojnie usiąść i przygotować nie dosyć, że trasę (wraz z wymaganymi dokumentami, które musimy uzyskać) to dodatkowo jeszcze chcemy przygotować atrakcyjną wizualnie prezentację, która pozwoli nam dotrzeć do sponsorów.
Koncept jednak jest taki, że uczestnicy naszej wyprawy prócz dążenia do zdobycia mety "rajdu" będą propagowali medialnie naszą akcję, przyciągając w ten sposób do nas jak największą ilość odbiorców - począwszy od mediów o zasięgu lokalnym, a skończywszy na atakach na media bardziej globalne. Załogi składać się muszą z trzech osób - przy czym w naszych samochodach (czyli tych trzech załogach, które już "są") po jednym wolnym miejscu jest na sprzedaż - dla kogoś, kto chciałby odpłatnie uczestniczyć w naszej przygodzie, nie inwestując dużych pieniędzy w sprzęt, a jedynie nastawiając się na pomoc i dobrą zabawę. Rzecz jasna pieniądze - jak wszystkie uzyskane przez nas, po odliczeniu środków niezbędnych na start imprezy, zostaną przekazane na wybraną przez nas fundację, celem wsparcia działań bieżących i statutowych organów charytatywnych. Wiele rzeczy jest do dogrania jeszcze, ale jak na razie podchodzimy do tego bardzo mocno entuzjastycznie. Wszystko jest do zrobienia!
Jeszcze kilka słów pod kątem samochodów - nie mogą być one młodsze niż dziesięć lat. To podstawowy wymóg, jaki stawiamy przed nimi.
Pozwólcie, że przedstawię załogi, które na 1000% wystartują.
Załoga nr 1 - której skład stanowi znany Wam już Emil, wraz ze swoją szanowną małżonką. A na starcie staną Fordem Sierrą XR4i, który jeszcze w bardzo cywilnym stanie prezentuję poniżej na zdjęciu. Co najciekawsze - samochód zakupiony został przez przypadek w Hiszpanii, gdy trzeci samochód z wypożyczalni z rzędu odmówił im posłuszeństwa. Kosztował 950 euro i pochodzi z listopada 1990 roku. Ziemię ten pojazd objechał prawie pięciokrotnie, choć dwulitrowy motor zbiera się nadspodziewanie dobrze. W planach jest wzmocnienie silnika, rozwiązanie kłopotów z trwałością zawieszenia i wzmocnienie blach, które niczym Dacia rdzewiały już w katalogu.
Załoga nr 2 - to mój serdeczny przyjaciel Tomasz, wraz z bratem Adamem, czyli jedyni w naszym gronie przedstawiciele miasta Wrocławia. Posiadają wspólnie odziedziczonego po Dziadku, który był partyjnym wierchuszką, w nostalgicznych czasach PRL, Volkswagena Golfa 1 GTi. Co najważniejsze... Auto jest na starych (jeszcze z początku lat 80.) tablicach rejestracyjnych i nic ich chyba nie skłoni do zmiany ich na nowomodne białe tablice z koszmarnym niebieskim paskiem. Auto otrzyma dawkę agroturystycznego wyglądu z Golfa II w wersji rolniczej (ten taki wysoki).
Załogę nr 3 stanowię ja. Na razie nie wiem po pierwsze kogo wezmę do swojej załogi, ani jakim samochodem wystartuję, ale pragnę przynajmniej ten drugi aspekt rozwiązać do końca marca. Krótko mówiąc zamieniam się w wertującego strony internetowe mola. Bo moje BMW, hmm... jakoś nie widzę go zbytnio na drogach i bezdrożach afrykańskich.
No i to byłoby na tyle - nie samą pracą ostatnio żyłem, ale i dość aktywnie uczestniczyłem w przygotowaniach do realizacji planu... Mam nie tylko nadzieję, ale i dziką pewność, że wszystko się powiedzie.