Mailowa propozycja.

piątek, 6 lutego 2009
Wczoraj przytrafiło mi się otrzymać e-maila. Znaczy otrzymuję całkiem sporo korespondencji elektronicznej, więc to tak naprawdę nothing special, ale ów mail przykuł moją uwagę. Praca w Francorchamps wyrobiła mi sporo różnych znajomości, w tym i z domem aukcyjnym, który specjalizuje się w obrocie samochodami zabytkowymi. Od aut sprzed stulecia, aż po całkiem rześkie youngtimery. Oferta szczegółowo i z pietyzmem przygotowana, dla wymagających koneserów. Coś takiego w Polsce nie miałoby racji bytu, bowiem nawet celebryci nie mają tutaj gustu. O gwiazdach nie mówię, bo na Gajosie chyba się panteon gwiazd skończył. Ale nie o polskich przebłyskach sceniczno-muzycznych chciałem mówić. Więc otrzymałem mail od szefa ich działu marketingu, że przed miesiącem zorganizowali konkurs, w którym chcieliby jednak bym wziął udział. Szkoda tylko, że informują mnie na 4 dni przed jego zakończeniem. Ale konkurs naprawdę niezły. Nagroda atrakcyjna - w sensie nie materialnym, ale uważam że branie udziału w redagowaniu albumu o autach z lat 70. fajnie może wyglądać w CV. Do tego fajna i niebanalna forma. Trzeba się więc spiąć... I spróbować swoich sił.
Przy kilku obostrzeniach. Praca ma mieć formę elektroniczną, ale pozwalajacą na bezpośredni druk - żadnych więc makiet, czy innych chochlików, które na sprężynce wyskoczą z pudełka, tudzież filmów montowanych domowymi sposobami i wrzucanych na youtube - co jest niezwykle modną formą teraz... Ma to być prospekt reklamujący wybrany przez siebie samochód, przy czym ma to być auto z lat 70., wyprodukowane w Europie, kosztujące obecnie maksymalnie 7 500 euro, a no i zdjęcia tak samo jak i tekst muszą być własnego autorstwa. Żadnego więc ściągania materiałów z internetu. Brzmi fajnie... Więc mam najbliższy deadline na 10 lutego. I kilka asów w rękawie.
Najważniejszą rzeczą jest wybranie samochodu, który nie dość, że będzie spełniał wymagania konkursowe, to jeszcze będzie dostępny dla mnie. No i rzecz jasna musi być autem, które mnie się będzie podobało. Od razu więc odrzuciłem auta z Francji. Naród odpowiedzialny za Renault Avantime, Citroena C6 i Peugeota 206 nie należy do grona europejskich producentów. Ich samochody: nie były piękne (poza Citroenem DS), nie były funkcjonalne (poza Peugeotem 307SW), ani dobrze nie jeździły (poza Renault 5 Alpine Turbo). Polskie cuda techniki, wraz z radzieckimi i czeskimi poszły także w odstawkę - to ma być materiał nie dla fanatyków, ale dla normalnych ludzi.
Przegląd lat 70. w moto-Europie został mi więc bardzo ułatwiony. Alfa Romeo? Owszem mimo nawiązań do Passata, jest pięknym samochodem - ale znaleźć taka w Polsce to cud. Fiat? 500 została obrzydzona wszystkim przez nowy model, więc nie chciałbym dostać kurierem torby z wymiocinami. X1/9 - bardzo fajny samochód, szkoda tylko ze jedyny znany mi w okolicy został przed miesiącem zaatakowany przez agresywna latarnię, która wyrosła na środku pustej drogi. 127 - nie oszukujmy się, mam przecież trochę tekstu tam do napisania, a o tym aucie można napisać tylko tyle, że było i dało bazę dla Zastavy, czyli motoryzowania Jugosławii. Mini? Dam sobie rękę obciąć, że Mini Mark III zostanie wzięty na tapetę, przez jakiegoś zniewieściałego typka, który pewnie nie napisze o jego fenomenalnych własnościach jako auta wyczynowego, ale będzie stwierdzał, że to auto jest trendy, jazzy i niewątpliwie sexy. Nie chcę by moi belgijscy przyjaciele zaczęli okupywać tyłami ściany, w moim towarzystwie. BMW? Fenomenalne E3 i genialne E12 - przy tym niestety zero szans na załatwienie auta na sesję. Ford? Capri Mk I i Escort Mk I. Pierwszy to chyba większy ewenement niż uśmiech serdeczności na twarzy Kaczyńskich. A drugi, jest świetny, ale ma go tylko jedna znana mi osoba - ten który w Poznaniu Nissanem jeździ PO LODY. Wolę więc sobię odciąć rękę, niż płaszczyć się przed "gwiazdą".
Gdy tak zacząłem skreślać jeden pomysł po drugim, zrobiłem zestawienie aut w zasięgu. I tu poszło łatwo. Wybór był prosty - zwycięzca musi zostać wyłoniony spomiędzy Jaguara XJ6 Mk I i Mercedesa W116 450 SEL 6.9. I tu wychodzi mój as z rękawa.
Szef działu marketingu organizatorów konkursu, czyli główny zapewne juror w konkursie, prócz wielu skrytych dewiacji, ma jedną jawną - kocha Hitlermobile. Przyjeżdżał na wszystkie możliwe classic spoty i track days 300 SL Roadsterem, w idealnym nieomal stanie. Umówiłem się więc już na sobotę z posiadaczką (tak dobrze widzicie - kobieta, która lubi powiew starzyzny) owego cuda, na to, że porwę jej monstrum i wywlokę gdzieś na sesję zdjęciową. Abym jednak nie nawalił swoich uszczypliwości w tekście prospektu, wyżyję się na nim tutaj.
Wyobraźcie sobie, że mamy rok 1977 i jesteście kochającym piwo i wurst Niemcem z RFN, mieszkającym w stolicy. Wiadomo, Bonn zobowiązuje - więc pędzicie z dumą po drodze swoim nowiuśkim, srebrnym Volkswagenem Golfem I GTI, a wyprzedzony przez Was po drodze Kadett, czy NRDowski Wartburg 353 po prostu doprowadzają Was do rozpuku. Jak można przecież jeździć, czymś co tak fatalnie i powoli jeździ? Niestety, stało się. Puste przed chwilą lusterko wsteczne waszego poskramiacza dróg, wypełnia chromowany grill dziobu jakiegoś monstrum, które po chwili, nim zdążycie powiedzieć Scheisse zostawia Was w tyle. Niepotrzebnie zjeżdzaliście na pobocze, zaliczając nieomal rów i zwalnialiście, by ułatwić ten manewr temu potworowi. Wyprzedził Was bez żadnego wysiłku. Kompleksy? Na pewno rozbuchają ego tamtego kierowcy, ale są zbędne z Waszego punktu widzenia. To przecież był Mercedes W116 450 SEL 6.9 - najszybsza wówczas produkowana limuzyna na całym świecie.
Przyznam się szczerze. Nie lubię Hitlermobili. Ale to auto nie jest nim. To po prostu coś cudownego, stworzył on nowożytną legendę marki Mercedes, dał podwaliny do istnienia kochanej przez mafię, raperów i prezesów klasę S. Ci którzy powiedzą, że najlepszym Hitlermobilem wszechczasów był Gullwing powiem, że są zidiociałymi marzycielami, bo żaden z nich go nie prowadził, a przecież dzieła wybrane Lenina, też miały piękną formę i oprawę. Tym, którzy powiedzą, że W123, polecę wizytę u doktora specjalizującego się w chorobach umysłu, a potem szybki powrót na postój taksówek. Jeśli zaś ktoś wymieni model nowoczesnego Mercedesa - dostanie ode mnie skierowanie na obóz wypoczynkowy do Chin, ojczyzny nowożytnych Hitlermobili. Jeśli ktoś powie, że najlepszy jest W129, albo W126 - nie przyznam racji, ale przyznam mu posiadanie dobrego gustu. Zwycięzca jednak jest jeden. Tak... W116 jest najlepszym Hitlermobilem, jaki kiedykolwiek opuścił Stuttgart.
Oglądaliście 'Ronina'? Główną rolę grał tam właśnie zielony W116. De Niro i Jean Reno byli po prostu uzupełnieniem dla tego cudu. Zresztą twórca tego filmu, staruszek Frankenheimer, odpowiadał również za 'Grand Prix', gdzie w rolę Steve'a McQueena wcielał się geniusz kierownicy Peter Revson. To świadczy o tym, że facet po prostu musi się znać na autach. Tak - posiadał on m.in. Mercedesa W116 i był to jego ukochany samochód.
Zdaję sobie przy tym sprawę, że auto ma w większości egzemplarzy welurową tapicerkę o kolorze psich odchodów. Wiem jego silnik to wyczynowa wersja modelu M100, czyli w prostej linii silnika ze starszego niż dzieje ludzkości Pullmana. Wiem, że bezsensowny totalnie układ sterowania tego auta, potrzebował by weń wlać 12 litrów oleju! Nie oślepłem także wsiadając do niego i zauważam, że deska rozdzielcza tego auta wygląda jak meblościanka z doklejonym karmnikiem dla ptaków. Ale...
No właśnie. W latach 70. welur był droższy od skóry. Jakieś pięć razy droższy. Silnik owszem jest starszy niż prostytucja, a do tego zespolony z trójstopniowym (!) automatem, ale daje Wam do dyspozycji 550 Nm i bagatela, prawie 290 KM. Rozpędzał więc owego potwora w 7 sekund do setki i spokojnie przekraczał 240 km/h. W dodatku dostaje się z tym silnikiem taki komfort posiadanej mocy, że rodzi się uczucie, że gdy się zdenerwujecie to holowanie lawety wypełnionej Golfami III do Polski będzie milutką rzeczą. Meblościanka wygląda obrzydliwie, ale to przecież auto z końca lat 70., które ma klimatyzację, elektryczne szyby, ogrzewanie postojowe, oraz ABS!
Jeśli to Was nie przekonuje, to podpowiem jedną rzecz, a potem wsadzę Was w Dacię Logan i wyślę w wycieczkę, aż po sam horyzont. Nie dość, że to auto posiadało tony luksusu, to jeszcze coś co Niemcy nazywają Uberholprestige. Splendor, który ułatwia wyprzedzanie. Do dzisiaj.
Aha i było to auto, które kopało tyłek ówczesnym 911...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz