Głupoty i totalne kretyństwa

sobota, 14 lutego 2009
W swoim życiu robiłem już wiele naprawdę głupich rzeczy. Chcecie wiedzieć jakich? Cóż, zdarzyło mi się sypiać z podwładną mojej Mamy, w ramach czegoś co dogorywało nawet za czasów Gierka - czyli czynu społecznego, malowałem elewację jednego z łódzkich przedszkoli, ubrany w kamizelkę odblaskową z krótkofalówką w dłoni ganiałem z punktu A do punktu B i udawałem sędziego imprezy off-road'owej. To ostatnie mam nawet zarejestrowane i ku uciesze wszystkich jest dostępne na YouTube. Proszę bardzo:

Kretynizm, prawda? Listę głupot jakie robiłem, mógłbym rozwijać do nieskończoności. Przecież kierowany patriotyzmem wróciłem do Polski, z Belgii gdzie miałem dobrze płatną pracę - w dodatku na jednym z torów, gdzie F1 się odbywało. Samo to może stanowić przecież, za obwolutę dla grubego tomiszcza pt. "Dariusz - głupoty i totalne kretyństwa".
Tak samo wielką głupotą było przyjęcie nowej Toyoty Avensis na przejażdżkę od mojego przyjaciela. No cóż, chyba czuł się winny widząc w moich oczach ulgę, gdy zdawałem mu kluczyki i dokumenty. Rzadko mi się coś takiego zdarzało, więc nawet mnie przeprosił. Redakcja, która zatrudnia mojego przyjaciela nie należy do najlepszych medium motoryzacyjnych - nawet jak na nasz wspaniały kraj. Dostają głównie do testów gówniane auta, pokroju Avensisa, Fabii, czy innych wynalazków z piekła rodem. Jeśli już umieszczają artykuły na temat super samochodów, to są to bezczelne przedruki z niemieckich wydań. Ja się zresztą nie dziwię - rozmawiałem z kilkoma kumplami Emila z pracy.
Siedzieliśmy we wspominanym już przeze mnie Papavero. Popijaliśmy whisky z colą, zajadając się krewetkami "3 ways" (z których naprawdę ta knajpa może być dumna). To było na zakończenie sezonu driftu - w dniu treningowym, czyli było o czym rozmawiać. Dopóki jeden z nich nie powiedział, że Toyota Aygo jest naprawdę świetnym samochodem, a drugi zdradził niezdrową radość z powodu zakupienia Volkswagena Jetty BlueMotion i kończenia się czasu oczekiwania na odbiór pojazdu. Nie oszukujmy się więc. Ta gazeta to dno moto-prasy, a to że realizuję dlań z doskoku fuchy fotograficzne, cóż to tylko i wyłącznie zasługa faktu, że płacą dobrze. Dobrze - czyli o czasie, i zawsze zgodnie z umową. Stąd też byłem dziwnie zaskoczony, że za 2 tygodnie weekend spędzę z nową hybrydą Lexusa GS450h, poszukując dobrze zachowanego zamku, jako tła dla sesji fotograficznej. Lud potrzebuje chleba i igrzysk - taka refleksja przyszła mi do głowy. Chleba - czyli opinii o autach na miarę dlań. Igrzysk - przedruków z Niemiec. Ach, te kompromisy.
Bądźmy jednak poważni. Lexus GS450h zwyczajnie mnie nie rusza. A przecież to jest super! Nie jako hybryda, ale jako samochód. Jest kompromisem - między burczeniem ekologów, a luksusowym środkiem do pokonywania odległości. I to nawet pomimo faktu, że pani z salonu sprzedaży Warszawa-Wola, nie umie czytać i chyba sama do końca nie wie, co jej firma sprzedaje. Pani Mariolu, może akurat mnie pani czyta... GS450h, to nie jest RX450h - to są dwa odmienne samochody, tak różne od siebie, jak Maluch i Duży Fiat. W przypadku wielu innych samochodów, taka rzecz wywołałaby u mnie wzrost agresji i niechęci względem samochodu. A tu? GS450h jest super. Ale mnie nie rusza. Wiem - to jest dziwne.
"Ruszanie" nas to nic innego jak czysta, zwykła chemia. Spotykacie kogoś i zanim jeszcze pomyśli, by nabrać powietrza do płuc celem odezwania się, Wy już czujecie że go nie znosicie. A najbardziej sympatyczna myśl, w Waszej głowie to taka, by zdzielić go w łeb łyżką do kół i w spokoju skoczyć, na jednego do ulubionego baru. Jeśli poznaliście kiedykolwiek byłego faceta swojej dziewczyny - wiecie o co mi chodzi. Cholera, ale gdy mówimy o chemii między człowiekiem, a półtorej, czy tam więcej tony kabli, szkła, stali, kompozytów, gumy innych cholerstw, wydaje się to być co najmniej dziwne. Tylko dlaczego używam mojego BMW, które gdyby podliczyć wydatki zeń związane, warte jest tyle mniej więcej co roczny Dodge Caliber, który jest niezłym pojazdem.
Oczywiście rozumiem, co nie oznacza że akceptuję ludzi, którzy z premedytacją kupują fatalne samochody. Weźmy Dacię Logan - to samochód, którym jeżdżą ludzie, dokładnie z prędkością 60 km/h. Na autostradzie, że wezmę takiego człowieka na A2, kiedy ruch i tak ślimaczo zwalniają wyprzedające się litewskie TIRy. Na ulicach miast i miasteczek, a nawet do cholery przed marketami. Wloką się po prostu WSZĘDZIE! Logan, który swoją stylizacją, tak bardzo stara się nie urazić nikogo, nie popsuć nikomu odczuć estetycznych, po prostu obraża, opluwa i zniesmacza wszystkich. Dlaczego więc ktokolwiek, nie wyłączając z tego łódzkich taksówkarzy, których dotąd miałem za całkiem rozsądnych ludzi, kupuje coś takiego, skoro istnieje tyle innych możliwości? Jak chociażby kosiarka spalinowa, wygodny urlop w górach Afganistanu, czy grzybica stóp? Bo Dacia jest tania. To cena sprawia, że ludzie kupują Kię Sportage - nijakie, koreańskie paskudstwo, z napędem na cztery koła. Bo obrzydliwa i bliżej niezrozumiała dla nikogo, prócz naćpanych jak fretki marketingowców z kraju Lee Myung-baka, reklama z rzeczami w folii bąbelkowej, nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu ludzie, którzy jeżdżą z przyczepą na urlop, mają rodziny do utrzymania i skromne zarobki, woleliby zdecydowanie Land Rovera, ale stać ich tylko na Kię, więc ją kupują. Ja co prawda kupiłbym używanego Jeepa Grand Cherokee z początku lat 90., choć jeśli mam być w pełni szczery, to gdyby przyszło mi wyjechać z przyczepą na urlop, wolałbym popełnić samobójstwo. Raz nocowałem w takowej - jej właściciel przemierzył z nią pół Europy i był nią zafascynowany. Ja natomiast na samo wspomnienie noclegu w trzech, w tej na szczęście dużej przyczepie, cały czas pamiętam jak było cholernie zimno i niewygodnie.
To też była głupota ten nocleg. Zwłaszcza, że miał miejsce zaledwie 30km od domu, 600 metrów (w linii prostej) od naprawdę przyjemnego hotelu, w którym rano i tak wykupiłem pokój, by wziąć prysznic. Głupotą są także rozmyślania, którym się oddaję. A co jeśli nie musiałbym kierować się finansami, przy zakupie nowego samochodu? Co jeśli obsługa serwisowa, rozbudowanie sieci sprzedaży, spalanie, warunki gwarancji, podatki i emisja CO2, obchodziłyby mnie, mniej więcej tyle co losy bohaterów "M jak Miłość"? W sumie emisja CO2 dokładnie tyle mnie obchodzi w tej chwili, ale to nic. Krótko mówiąc, co jeśli byłbym obrzydliwie bogaty i miał kupić auto?
Chyba jestem głupcem, bowiem zamiast udzielić rzeczowej, natychmiastowej odpowiedzi, z rozmarzonym rzecz jasna wzrokiem i miękkimi kolanami, prowadzę selekcję negatywną.
Któryś z modeli Porsche? Boxster, nawet w wersji RS60 Spyder odpada już na wstępie. Nie należę do ułomków, a to auto stworzone z myślą o kurduplach, sprzęgło w nim chodzi tępo, no i auto otwiera się na każdym zakręcie szerzej, niż nogi tajskiej atrakcji, dla podtatusiałych europejskich turystów. 911, niezależnie od cyfry po GT również nie jest dla mnie. Co z tego, że mógłbym nią kręcić niewiarygodne czasy na Nurburing, jak mimo swej klasycznej urody darłoby się wręcz, że mam gust i poglądy alfonsa. Jeśli ktoś spyta o Cayenne, przysięgam - znajdę i odstrzelę.
Może więc Jaguar? Rozsądna podpowiedź, szkoda że mocno chybiona. Jeździłem nowym XF-em w wersji SV8 i mimo, że jego wnętrze stanowi dla mnie niesamowicie pociągające dzieło sztuki, to cały czas miałem wrażenie, że Jaguar którym jadę mimo wielkiej mocy jest płci żeńskiej i spodziewa się potomstwa. Może więc XKR? Sorry, również nie. Przecież jest to samochód wart pół miliona PLN w wersji podstawowej, a przypomina on striptizerkę pod sam koniec występu. Nawet Peugeot 407 Coupe ma większe felgi w standardzie - bez dopłat!
Ferrari? Owszem California jest piękna - ale mniej bezsensownym od tego konceptu, jest nawet Arnold S. w roli gubernatora słonecznego stanu. A 599? Cóż, mimo że z tyłu przypomina trochę Fiata Coupe jest piękne. Ale też widziałem, jak wyglądało po spotkaniu z barierą energochłonną, na jednej z podturyńskich autostrad. Nie przekonuje mnie nawet fakt, że dyrektor generalny FIATa, o którego wypadku mowa, Sergio Marchionne, kazał sobie natychmiast zamówić drugi pojazd z fabryki Maranello, jako dowód zaufania i lojalności.
Mercedes? Ogólnie nastawiony jestem na nie. Nowa S-klasa, czyli W221 to auto dla gangsterów, z seryjnymi felgami w stylu 'bling-bling'. Sportowe zaś Hitlermobile, to istna katastrofa. Nie dość, że stanowią znak rozpoznawczy mężczyzn, ale nie fanatyków, to w dodatku takimi (i to bardzo dosłownie) rozbijają się Britney Spears i Lindsay Lohan. Natomiast CLS jest świetny. Kilka tysięcy kilometrów nim pokonałem, ale jakoś nie widzę siebie na codzień w stroju, który doń pasuje. Marynarki Pal Zileri, z atłasowymi kołnierzami i koszule a la Marina z tyrolskimi kapeluszami może i są trendy w Niemczech. Ale dla mnie stanowią o cholernie złym smaku.
Drogą selekcji więc (cóż z tego, że negatywnej?) odrzuciłem także auta stricte torowe, pokroju Ariel Atom, TVR Cerbera, czy Koenisegg. Nie dość, że wyglądałbym w nich jak stary artretyk na relanium zapitym grubymi dawkami łyskacza, to jeszcze tak bym się mniej więcej w nich czuł. Niewiele mi więc pozostaje. Rolls-Royce, hmm... obrzydliwie drogi, luksusowy, mocny i aż do wymiotów brytyjski. Bentley? Nie bardzo widzi mi się rozdawanie autografów i tłumaczenie ludziom, że nie jestem cholernym raperem. Słuchać rapu - to jedno, ale być uznawanym za rapera, to już niedopuszczalne.
Zadanie znalezienia bezkompromisowego, obrzydliwie drogiego auta, które zamiast misji ratowania świata i zasobów naturalnych, przepełnione jest mocą, unikalnością, komfortem i sznytem staje się trudne. Byłoby niewykonalne, gdyby nie jeden człowiek. Niemiec. Nazywa się Stephan Winkelmann - miałem niewątpliwą przyjemność i zaszczyt poznać tego pełnego klasy i stylu człowieka, gdy zamiast patrzeć - jak wszyscy na idiotów ganiających w absurdalnie wzmocnionych autach klasy turystycznej, po torze SPA, patrzył z pełnym oddaniem na młodych adeptów szkoły jazdy. Patrzył na dziesięcioletnich chłopaków, którzy dosiadali przerośnięte kosiarki do rwania asfaltu, czyli gokarty. Rozmawiałem z nim ponad godzinę - sam nie wiem kiedy ten czas przeleciał, po dziś dzień pamiętam jak bardzo mnie powalił swoją pasją, miłością i oddaniem czterem kółkom. Gdyby chciał mi coś sprzedać - kupiłbym to bez zastanowienia. A ostatnio, cóż ostatnio znalazłem jego zdjęcia w gazecie i okazało się, że ten facet od ponad 4 lat jest prezesem Lamborghini.
Dlatego wziąłbym Estoque, Murcielago, czy inne Gallardo. Stephan, gdy kiedyś będę realnie stał przed takim głupim wyborem, będzie on krótszy. Po prostu Cię odnajdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz