Zegarkowy koszmar

niedziela, 22 marca 2009
Po kilku latach wiernej służby mój zegarek, odmówił mi zupełnie współpracy. Nie to, żebym był zbytnim fanatykiem czasomierzy - przecież godzinę wyświetla mi bez żadnych trudów moja komórka. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że bywają chwile, gdy sięgnięcie po telefon jest większym nietaktem, niż puszczenie solidnego i jakże swojskiego bąka. I na takie chwile trzymałem swoją Omegę, która w zeszłym tygodniu złożyła mi wypowiedzenie umowy i bez szans na reanimację, wylądowała w czeluściach szuflady z gratami. Może nie jestem wzorem punktualności, co więcej uważam nawet ludzi żyjących z diabolicznie przestrzeganym timelinem za conajmniej dziwnych... To ten gatunek ludzi, którzy w dzieciństwie zamiast bawić się częściami intymnymi i rozbieraniem koleżanek, rozbierali budziki, które po ponownym skręceniu nadal działały. Lubie jednak znać upływ czasu, itp.. A przez brak zegarka w zeszły piątek spóźniłem się na spotkanie z Emilem ponad godzinę. Pięć minut jest naprawdę w porządku - ale godzina, to już taki kaliber potraktowania drugiej osoby, jak zwymiotowanie na niego, czy określenie go mianem aktywnego PiSowca. Siedziałem sobie jak idiota na bardzo eleganckiej prezentacji prasowej, na którą nawet najwięksi wyjadacze słowa pisanego odkurzyli garnitury, wytrzepali mole z tupecików i wypastowali lakierki. Nie mając zegarka, byłbym ostatnim idiotą wyjmując komórkę i załączając ją, celem zorientowania się w czasie. Nie da się więc ukryć, że życie bez zegarka jest do niczego - przecież nie będę odczytywał czasu z ruchów księżyca, czy aktywności chwilowej mrówek. Podsumowując - wyjście gdziekolwiek bez komórki, czy zegarka jest dla mnie trudniejsze, niż opuszczenie domu bez spodni.
Stoję więc przed problemem zakupu nowego czasomierza. Niestety - kłopot jest olbrzymi, bowiem jubilerzy i zegarmistrzowie mamią nas zatrzęsieniem zegarków. Wszystkie jednak są niewyobrażalnie drogie, a także wyposażone w całe spektrum przyrządów absolutnie zbędnych. Leciałem w swoim życiu kilkanaście razy samolotami - począwszy od potężnych Boeingów, czy Airbusów, na rachitycznych awionetkach skończywszy. Nigdy, ale to nigdy podczas tych kilkuset godzin spędzonych w powietrzu nie przyszło mi do głowy "Cholera! Jakaż to szkoda, że mój zegarek nie ma wysokościomierza". Samolot ma takowy sprzęt na desce rozdzielczej, a dobre linie lotnicze informują swoich pasażerów, za pośrednictwem stewardess i pilotów, jak wysoko nad ziemią znajdują się aktualnie ich tyłki. Analogicznie, gdy nurkowałem, nie miałem w głowie wściekłości, że nie mam zegarka z głębokościomierzem - przecież mam błędnik, a nurkując ze sprzętem mam takowy wskaźnik, gdzieś w okolicach tego głównego trójnika.
Można więc dojść do wniosku, iż nie mam specjalnych wymagań co do zegarka. Nie ma za zadanie otwierać mi butelki wina, ani gotować mi kremu z borowików. Nie chcę by skrywał laser, czy garotę. Chcę by wskazywał mi czas i to nie w Gujanie Francuskiej, czy innej Nikaragui - pomimo tego, że w odróżnieniu od większości ludzi w kraju zwanym Polską, potrafię je wskazać na mapie, ale dokładnie w miejscu, w którym jestem. Od razu, bez przeliczeń i gadania o kącie padania promieni słonecznych, czy wyliczeniach krzywizny ziemi. To wszystko. Ale sami doskonale wiecie, że to nie jest wszystko. Ostatnimi czasy, ów enigmatyczny "ktoś", kto stoi za kryzysem, wszystkimi układami, wietrzonymi przez nos prezesa prawych i sprawiedliwych, orzekł że zegarek jest wyznacznikiem męskości i osobowości właściciela. Od tej pory posiadanie odpowiedniego zegarka jest tak samo istotne, jak posiadanie odpowiednio ufryzowanych włosów, imion dla potomstwa, czy nawet samochodu (sic!). Byłem ostatnio świadkiem sytuacji, gdy podczas kolacji w hotelowej restauracji jeden z facetów spytał gościa siedzącego vis a vis "czy to Calibre S?" okazało się, że tak i wszyscy wokoło kiwali glową z aprobatą i głębokim znawstwem i przerzucali się uwagami na temat jego funkcjonalności. Wszyscy poza mną. Nie miałem zielonego pojęcia, czymże jest ów Calibre S. Mam również Wuja i zarazem przyjaciela w jednym, który posiada kolekcję zegarków. Dobrze widzicie - kolekcję zegarków. Poza tym wydał na początku marca ponad 10 000 PLN na zegarek sygnowany przez IWC. Miałem ostatnio okazję zobaczyć wyciąg z jego konta i wiem jaką część jego dochodów zjadło owo ustrojstwo. Podsumowując - lekarze orzekliby, że on po prostu jest niepoczytalny i powinien wespół z Fritzlem oglądać świat zamkniętych zakładów psychiatrycznych. Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że IWC to niższa klasa średnia jeśli chodzi o ceny zegarków. Mamy dostępne przecież czasomierze za kilkaset tysięcy PLN.
To jest kolejna rzecz, której w świecie zegarków nie rozumiem ni w ząb. Zresztą ów świat ma tylko jedną rzecz, którą w nim rozumiem. Casio może sprzedać Wam zegarek z LEDowym podświetleniem, które z powodzeniem oświetliłoby stadion narodowy w Chorzowie, kompasem, stoperem i podręczną tablicą sterowania okrętami podwodnymi., za jakieś marne trzy stówki. Wszystkiemu winna jest sygnatura Casio. Sygnatura, która jest jeszcze jedną metodą na okazanie, że nie macie stylu, klasy i gusta i że posiadacie, albo skrycie marzycie o posiadaniu Dacii Logan.
By usprawiedliwić rozdmuchane do niebotycznych kwot ceny zegarków, ich twórcy mają idiotyczne nazwy pokroju Jaeger-LeCoultre żywane przez pilotów myśliwców,kosmonautów, albo chociaż przez ludzi biorących chleb powszedni ze skakania na spadochronie z pocisków strategicznych, wprost na pokłady płonących motorówek w pełnym pędzie. W dodatku wszyscy robią swoje cuda ręcznie, na szwajcarskiej prowincji, od przynajmniej sześciuset lat. Prowadzi to do konkluzji, że każdy szwajcarski wieśniak jest zegarmistrzem. Co więcej, Breitling - manufaktura, która robi zegary dla Bentleya, czyli niewątpliwie istotny element mariażu przemysłu motoryzacyjnego i zegarmistrzostwa w swoich sloganach zaczęła nam przypominać, że przemawia za nią fakt, iż od wielu lat robi ona wskaźniki dla historycznych maszyn latających. Jestem jednakże przekonany, iż w Szwajcarii nie brakuje również historycznych protez dentystycznych. Tyle, że jest to mniej więcej dla mnie tak samo istotne, jak informacja podawana mi przez marketingowców Breitlinga, zwłaszcza gdy w środku nocy obudzę się i chcę sprawdzić, czy mogę jeszcze pospać, czy też muszę już wstawać.
Reasumując - szwajcarscy rękodzielnicy zasypują nas wizją aktywnych facetów z ich rodzinnych stron i starają się nam wcisnąć coś, co jest bardziej naszpikowane gadżetami niż moja obecna i poprzednia komórka razem wzięte. Niektóre z tych rzeczy są większe i cieższe niż Fort Knox, a w dodatku błyszczą się tak, że wyglądałyby idiotycznie nawet na Puff Diddym. I wszystko to ma świadczyć o mojej męskości? Ja takiego gówna nie chcę.
Chcę prostego zegarka z klasą, o dużych i czytelnych cyfrach, taki bym przy jego zakupie nie musiał brać kredytu hipotecznego. I tyle. Ktokolwiek zna taki? Ktokolwiek go widział?

Pomocy...

1 komentarz:

Sylwia pisze...

www.axcent.com.pl ;)

Prześlij komentarz