Oszaleję chyba dzisiaj. Zostałem nazwany pracoholikiem, to po pierwsze. Wkurzyło mnie to niesamowicie. To nie moja wina, że nie mając czasami nic lepszego do roboty, poświęcam się w pełni pracy. Wiem, że blog cierpi, wiem, że pozazawodowa aktywność cierpi, ale pocieszam się tym, że niebawem spłodzę dłuższy wpis. Na pewno przed kolejną eskapadą do Krakowa - która w planach kreśli się na 24.03.
Po drugie jeździ się fatalnie po naszych wspaniałych drogach. Ludzie zdają się być na tyle zidiociałymi bezmózgami, że przyzwyczaili się do warunków klimatycznych z jakiś negrowych krain i odrobina chłodu, opadów i marznącej brei na drodze robi z nich ślimaki, które wygrażają ludziom, którzy ich wyprzedzają i mają na tyle umiejętności, że potrafią nawet na śliskiej nawierzchni poruszać się z prędkością ponad 30 km/h.
Jedyna rzecz, która mi dzisiaj poprawiała nastrój to kawałek w którym wreszcie doczekałem się powrotu Dr Dre. Wreszcie.
Autor:
Chief D vel Dariusz
o
18:40
Etykiety:
50 Cent,
Dr Dre,
Eminem,
irytacja,
praca,
pracoholizm,
przemyślenia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz